W opisie żywota św. Aleksego człowieka Bożego jest taki epizod: Pewnego razu święty spotkał cara Iwana Groźnego. Zapytał go gdzie przebywał w ostatnią niedzielę. Zdziwiony car odpowiedział: jak zwykle byłem w cerkwi i nawet stałem podczas całej Liturgii. Święty rzekł – mówisz prawdę, że stałeś podczas Liturgii, ale myślami cały czas byłeś na budowie swojego nowego pałacu.
Jak się zastanowimy to chyba większość z nas zachowuje się w cerkwi podobnie, tylko że nam nikt o tym nie mówi. Czynimy tak na wszystkich nabożeństwach. Szczególnie podczas św. Liturgii myślami jesteśmy gdzieś poza cerkwią. Nie zdajemy sobie sprawy w jak wielkim misterium wiary uczestniczymy. Wszystkie inne nabożeństwa stanowią jakby etap przygotowawczy do św. Liturgii. W nich zanosimy błagania, wychwalamy Imię Boże, adorujemy Przenajświętszą Bogarodzicę i świętych. W Liturgii natomiast dokonuje się żywy kontakt z Samym Bogiem. Na składane na ołtarzu dary przywołuje się Świętego Ducha, który niewidzialnie czyni z nich ciało i krew Samego Jezusa Chrystusa. Jest to straszna tajemnica wiary. Nawet aniołowie, obecni przy ołtarzu, z trwogą obserwują ten cud. Nieraz widzieli ich święci kapłani. A my w tym czasie poprawiamy świece, obserwujemy jak bawią się dzieci, rozmawiamy, a co najgorsze - czasami nawet wychodzimy z cerkwi. Nie jest to przypadek odosobniony. Jeszcze z dzieciństwa pamiętam jak po ostatnim uderzeniu dzwonu na „wieruju”, szczególnie mężczyźni wychodzili z cerkwi by porozmawiać z sąsiadami na ławeczkach wokół cerkwi. Nie można posądzać tych ludzi o świadome unikanie najważniejszej części św. Liturgii, to jest kanonu eucharystycznego, który właśnie zaczyna się po „wieruju”. Ludzie po prostu nie interesują się treścią naszych nabożeństw, stąd nieraz takie zachowanie. Ponadto mówią, że język cerkiewno-słowiański jest niezrozumiały. I słyszy się to często od osób starszych, które jednocześnie chwalą się, że ich wnuki już znają po kilka języków obcych. A języka naszych nabożeństw, w którym rozmawiamy z Samym Bogiem, nie znamy, a tym samym nie uczymy go naszych wnuków.
Część z nas traktuje chodzenie do cerkwi niejako wyraz swojej pobożności, może nawet dobrej tradycji, by podkreślić, że jesteśmy prawosławni. Dajemy zapiski na proskomidię za żywych i umarłych, stawiamy świece przekonani, że za nas będą się modlić kapłani. Byłe nie my. W naszych głowach jest mętlik spraw wyniesionych z domu i nie staramy pozbyć się ich przychodząc do cerkwi. Świeca w cerkwi ma symbolizować płomień naszej modlitwy. A my zapiski i świece traktujemy jak koła modlitewne w buddyzmie, wystarczy, że je uruchomimy i one już się „modlą” za nas.
Święci ojcowie mówią, że najgorszy jest stan naszej wiary tzw. ciepło-chłodny. Uchodzimy za przykładnych chrześcijan, a naszą wiarę sprowadzamy do czynności typowo zewnętrznych. Niektórzy nawet mówią – wierzę w Boga ale nie praktykuję. Naszemu złoczyńcy, czyli „aniołowi zła” taki stan naszej wiary jest zadawalający. Jesteśmy już w jego sieciach.
Oprócz codziennych zajęć, zbyt wiele czasu poświęcamy na oglądanie telewizji czy Internetu. Niestety, ten wynalazek współczesnej cywilizacji w dużym stopniu wpływa negatywnie na naszą wiarę. Wszystko co oglądamy pozostaje w naszej podświadomości i dlatego nie jesteśmy w stanie skoncentrować się na modlitwie. To samo dotyczy naszych modlitw domowych. Osoby duchowne radzą aby przed zmówieniem nawet kilku modlitw przed snem próbować wyciszyć się, zastanowić się po co się modlimy i wtedy gdzieś w odosobnieniu przystąpić do modlitwy. Konieczna jest skrucha i świadomość naszej nicości przed Bogiem. Jeśli modlitwie, obojętnie na czas jej trwania, nie towarzyszy nasze skupienie i koncentracja, taka „modlitwa” może przynieść nam nawet duchową szkodę. Napisane bowiem jest „przeklęty jest każdy, kto czyni dzieło Boże z lekceważeniem”. Groźne to słowa i powinniśmy o tym pamiętać.
Mnisi w klasztorach spędzają na modlitwie większość swojego czasu. Nie jest to przymus wynikający z reguły klasztornej. U podłoża ich modlitwy jest przeświadczenie, że życie doczesne to tylko etap przygotowawczy do życia wiecznego. I jeśli ten krótki, w porównaniu z wiecznością czas, roztrwonimy na sprawy doczesne, to lepiej byłoby gdybyśmy w ogóle nie pojawili się na tym świecie. Nie pozyskanie łaski Ducha Świętego w tym życiu po przez święte Sakramenty, bądź utracenie jej na skutek naszego grzesznego życia, mianuje się śmiercią duchową. Śmierć fizyczna jest już tylko dopełnieniem tej śmierci.
Czytając Ewangelię napotykamy słowa Chrystusa wypowiedziane do jednego ze swoich uczniów, który pragnął pochować zmarłego ojca: Chrystus rzekł niech umarli chowają swoich zmarłych, ty idź za mną. Wiadomo kim byli „umarli”. To ludzie, którzy nie wierzyli w Boga. Aż strach pomyśleć, jak wielu z nas należy do tego grona. Chrystus wzywa wszystkich do Swojego Królestwa, ale tak niewielu z nas słucha tego wezwania. W skali świata wyznawcy Prawosławia stanowią niewielki procent ludności. Niewątpliwie należymy do tych wezwanych, gdyż z woli Bożej wyznajemy religię jaką przekazał nam Sam Zbawiciel i Jego Apostołowie. Jednakże czy znajdziemy się w gronie wybranych to już w dużym stopniu zależy od nas. Gdy Chrystus powiedział, że łatwiej wielbłądowi przejść przez igielne ucho, niż bogatemu dostąpić zbawienia, apostołowie zapytali to kto może się zbawić. Chrystus odpowiedział: sam człowiek zbawić się nie może, ale wszystko może Bóg. Wystarczy, że człowiek wykaże wolę zbawienia, Bóg dopełni resztę.
I jeszcze jedna istotna sprawa. Wiadomo, że droga do zbawienia prowadzi przez święte sakramenty. Najważniejszym z nich jest sakrament Eucharystii, poprzedzony sakramentem Spowiedzi. Obserwuje się, że często wierni wpadają do cerkwi, niemalże jak na kawę do baru, i od razu idą do spowiedzi. Co gorsze, czynią to nawet na Liturgii i nieraz przed samym kanonem eucharystycznym. Powinniśmy wiedzieć, że przed przystąpieniem do tych sakramentów konieczne jest nasze przygotowanie. I jeśli tego nie czynimy w domu, powinniśmy przynajmniej być na nabożeństwie wieczornym i dopiero po nim przystępować do spowiedzi. Spowiedź na samej Liturgii powinna ograniczać się wyłącznie do osób, które z różnych powodów nie mogły być na nabożeństwie wieczornym. Ponadto przed św. komunią konieczny jest ścisły post, trwający minimum od północy, a więc około 10 -12 godzin. Nie lekceważmy tych zasad i przystępujmy do św. Kielicha godnie, by sakrament ten posłużył ku naszemu zbawieniu, a nie osądzeniu.
I na zakończenie – apel do nas wszystkich: więcej czytajmy o naszych nabożeństwach i generalnie o Prawosławiu. Jeśli Bóg pozwolił nam być członkami tego świętego wyznania korzystajmy z niego, gdyż jak mówią święci ojcowie, Prawosławie to jedyna szansa na zbawienie.
|