Czwartek, 2024-04-18, 5:22 PM

Strona Jana pielgrzyma

Menu
Wejście
Kategorie
Pielgrzymki [31]
Bliski wschód [14]
Relikwie i cudowne ikony [32]
Tradycje prawosławia [36]
Relacje międzywyznaniowe [45]
Rozważania teologiczne [48]
Inne [76]
Wyszukiwanie
Statystyka

Online razem: 1
Gości: 1
Użytkowników 0

Katalog artykułów

Główna » Artykuły » Inne

HOME, SWEET HOME

Tak w języku angielskim mianuje się dom rodzinny. Zamarzyło mi się powspominać i o naszym domu. Z perspektywy lat mieszkania w mieście, wydaje się, że domem rodzinnym może być wyłącznie dom jako budynek, a nie mieszkanie w bloku. Blokowisko, niestety, przypomina klatkowy chów drobiu. I nie przez przypadek wielu z nas, przynajmniej na starsze lata, marzy by zamieszkać gdzieś na wsi, z dala od hałasu i wiszącego nad miastami smogu.

Dochodzę do przekonania, że życie na wsi jest nie tylko o wiele zdrowsze, ale i bogatsze w doświadczenia. Od samego dzieciństwa żyjemy na łonie przyrody. Poznajemy ją, poznajemy świat roślinny i zwierzęcy. Nawet dziecko ze wsi potrafi odróżnić rodzaje zwierząt domowych, drzew i wielu roślin. To bogactwo wiedzy o przyrodzie zdecydowanie ułatwia życie nawet w mieście. Ludziom ze wsi jest łatwiej zaadaptować się w mieście, niż mieszczuchowi przystosować się do życia na wsi. Mówię to z własnego doświadczenia. Nawet na bezludnej wyspie człowiek ze wsi wykaże się większą pomysłowością w przystosowaniu się do życia, niż mieszczuch.

Ale wróćmy do naszych domów rodzinnych. Wydaje się, że mało kto z nas pozostał na zawsze w swoim domu rodzinnym. Migracja od lat jest zjawiskiem powszechnym. Pomimo to, obojętnie gdzie mieszkamy, zawsze wspomnienia o domu rodzinnym są miłe sercu. Wiąże się to nie tylko ze środowiskiem w jakim żyliśmy, ale chyba głównie z naszymi rodzicami, naszą mamą, rodzeństwem.

Co do mnie, to było nas czterech braci i dwie siostry. Razem z rodzicami dziadkiem łącznie 9 osób. Aby zapewnić wszystkim „wikt i opierunek” musieliśmy od dzieciństwa pracować. Dzisiaj tak liczne rodziny należą już do rzadkości. Nie pamiętam aby w domu była jakaś poważniejsza kłótnia, jak dzisiaj mówią zadyma. Rodzice potrafili stworzyć w domu duch pokory. Wszyscy byliśmy wierzącymi, a to mobilizuje do pewnych zachowań i relacji między ludzkich. Nieraz w naszym domu gościł miejscowy ojciec duchowny. Przykład szedł z góry. Nauczono nas modlitw i podstawowych prawd wiary. Zimą wieczorami, szczególnie w poście, wszyscy śpiewaliśmy – przed Bożym Narodzeniem kolędy, a w Wielkim Poście pieśni paraliturgiczne. Do dziś pamiętam treść i melodie tych świętych utworów. Co do samych postów – nie było nawet dyskusji kto będzie pościł. Pościliśmy wszyscy. I nikt nie narzekał na brak mięsa czy nabiału. Gdy dzisiaj czytam jak pościła wieś rosyjska przed rewolucją – wydaje się, że nasz post nie wiele odbiegał od postów w Rosji. Wyznajemy przecież to samo prawosławie i obowiązują w nim te same zasady. Z pewnością i tam i u nas wiele się zmieniło pod tym względem. Nastały inne czasy i inne warunki życia.

Myślę, że wielu z nas z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy, dom rodzinny. Wspomnienia te koncentrują się wokół naszych mam. Dla wielu z nas imię to zasługuje na miano świętego. Słowo mama w wielu językach ma niemal identyczne brzmienie. Określa się nim najbliższą naszemu sercu osobę. Tak było i z naszą mamą. Wszyscy ją kochaliśmy, a ona nas. Kiedyś zapytaliśmy kogo z nas kocha najbardziej - odpowiedziała: obojętnie, który palec skaleczysz boli jednakowo. Tak jest i z miłością. Dla wszystkich z nas była wzorem spokoju, pokory, pracowitości i modlitwy. Wstawała zwykle o godz. czwartej – piątej rano, aby przygotować dla nas śniadanie i zarazem obiad. Do pracy szła razem ze wszystkimi. W domu nie słyszeliśmy ani narzekań, ani podniesionego głosu na nasze zachowania. Tata był cholerykiem z charakteru i on zwykle wydawał rozkazy co do naszych zajęć. Mama nie miała w naszym dużym domu nawet stałego miejsca do spania. Kładła się zwykle późno i to na podłodze bez żadnych materacy, bądź na przystawce koło pieca. Wątpliwie, aby takie warunki umożliwiały normalny odpoczynek po całodziennej pracy. Pomimo to zawsze była spokojna i na nic nie narzekała. Życie miała ciężkie. Od lat chorował nasz tata. Miał ponoć katar żołądka. Smuciło to nas, a szczególnie naszą mamę.

Od dzieciństwa lubiłem ptaszki. Lubowałem się ich radosnym śpiewem, szczególnie skowronków, zawieszonych gdzieś w powietrzu. Znajdowałem ich gniazda na polu czy łące. Nigdy ich nie niszczyłem. Niektóre ptaki gnieździły się w naszych zabudowaniach, szczególnie w stodole. Tu był raj dla wróbelków. Nawet zimą miały pełną spiżarnię. Wystarczyło wylądować na klepisku i tu była prawdziwa uczta. W słomianym poszyciu dachu było wiele gniazd, w których lęgła się ptasia rodzina.

Latem lubiłem obserwować ptaki i przyrodę nieco z dala od zabudowań. Na granicy z polem naszego sąsiada z zachodniej strony była niewielka niecka. Ot taka łączka. Wokół rosło żyto. Lubiłem tam przebywać, gdyż rosły tam trawy i ciekawe rośliny, których nie widziałem gdzie indziej. Nazywaliśmy to miejsce łużok. Niezwykłych doznań spokoju i radości dostarczała łąka przed sianokosami. Pełno tam było przeróżnych kwiatów i zapachów oraz brzęczenia pszczół. Leżąc w takiej trawie podziwiało się piękno tego świata i otaczającej przyrody.

A czy ktoś pamięta jak pachniał żółty łubin. Mówiono nam, żeby nie przebywać zbyt długo pośród tego kwiecia, gdyż intensywny aromat może spowodować nasze omdlenie. A może było to podyktowane troską, aby dzieci nie niszczyły roślin.

Lubiłem zapach konopi. Rosły jak las chyba z metr wysokości. Nikt tych roślin nie traktował jako surowca, z którego można wyprodukować narkotyk. Czym jest narkotyk też chyba nikt wtedy nie wiedział. Chociaż nigdy nie paliłem podziwiałem jak rośnie tytoń. Jeden gatunek miał kwiaty żółte o wielkich liściach, a amerykańska Virginia o liściach podłużnych, kwitła na fioletowo. Pod ich czapami lubiły chować się kury, które nieraz w zaroślach miały ukryte gniazda. Były przypadki, że z gniazd tych wylęgały się kurczaki. Znalezienie takiego gniazda pełnego jaj było wydarzeniem radosnym.

Dzisiaj dzieciom mieszkającym w mieście trzeba organizować zajęcia, gdyż same nie potrafią się bawić i się nudzą. Na wsi wystarczyło wyrwać się z domu i rozrywek była moc. Byliśmy bardziej samodzielni kreatywni. Kochaliśmy przyrodę i wszystko co nam oferowała. Być może z myślą o dzieciach zawsze było poletko z grochem.

Starałem się by mieć swój własny ogródek. Zwykle hodowałem tam sadzonki jabłoni, grusz. Zbierałem je z różnych miejsc na polu. Po roku, gdy uzyskiwały wysokość do metra, tata szczepił je dobierając szlachetne gatunki. Nie wątpię, że większość drzew owocowych w naszym sadzie pochodzi z tych sadzonek. Pięknie wygląda sad wiosną gdy kwitną w nim jabłonie, grusze, wiśnie i śliwki.

Dziś w rozmowie o żywności ekologicznej, mój wnuk zapytał jak taką żywność się produkuje. Dowodzi to, że ludzie mieszkający w miastach nie wiedzą jak wyglądała tradycyjna uprawa ziemi. Zanim zaczęto stosować nawozy sztuczne, wieś produkowała żywność ekologiczną. Nawożenie pól uprawnych odbywało się obornikiem. Zanik tradycyjnej hodowli zwierząt domowych – pozbawił rolników obornika. Stąd i problem z produkcją żywności ekologicznej.

Niegdyś podziwialiśmy zielone areały pól zasiane różnego rodzaju zbożami. Dziś nawet na Podlasiu wiele z tych pól leży odłogiem. Porastają je samosiejki brzóz i innych drzew. Z puszczy przesiedlają się na te zalesione tereny dziki, sarny, a nawet żubry. Wysiłek pokoleń doprowadzenia tych ziem do stanu umożliwiającego uprawę zbóż, poszedł na marne. Prawda, żywności nie brakuje, ale coraz częściej media donoszą o szkodliwości dla zdrowia artykułów spożywczych, wyprodukowanych z roślin uprawianych na nawozach sztucznych, a tym bardziej skażonych genetycznie. Obecnie żywność ekologiczna jest w cenie. Być może dawniej mniej było chorób bo żywność nie była tak skażona.

Rodzina nasza w opinii sąsiadów uchodziła za zamożną. Mieliśmy 14 hektarów ziemi w jednym kawałku. Chyba z 80 % była to ziemia uprawna. Praca w polu trwała od wiosny do późnej jesieni. Mama i siostry zwykle coś tam przędły i tkały. I tak każdego roku. Bezczynność dla wszystkich była obca. Nikt wtedy nie kalkulował opłacalności produkcji rolnej. Nikt nie liczył wsadu pracy własnych rąk. Dziś każdy, nawet mieszkaniec wsi, zanim podejmie decyzję o jakiejś produkcji czy hodowli zwierząt, obliczy opłacalność takiego przedsięwzięcia. Życie na wsi uległo zmianom. Domy uzyskały wodociągi, a nawet kanalizację. W wielu domach są już łazienki. W czasie mojego dzieciństwa dopiero doprowadzono instalację elektryczną. Poziom życia na wsi jest o wiele wyższy niż np. 50 lat temu. Były to trudne czasy powojenne. Dziś dla wielu z nas to odległa przeszłość. Pomimo to tęsknota za domem rodzinnym pozostała. Wracamy do tych miejsc gdy tylko pozwala czas. Nic w tym dziwnego, nawet ptaki wędrowne bez kompasu i dżipi’esów potrafią odnaleźć miejsce swojego lęgu. Radosne śpiewy dowodzą jak te istoty potrafią cieszyć się ze swoich „domów rodzinnych”. My też, na podobieństwo ptaków przelotnych, doświadczamy tych samych uczuć na widok być może już opuszczonych naszych rodzinnych gniazd. Tak już jest na świecie.

Kategoria: Inne | Dodał: pielgrzym (2018-04-26)
Odsłon: 488