Środa, 2024-04-24, 10:02 PM

Strona Jana pielgrzyma

Menu
Wejście
Kategorie
Pielgrzymki [31]
Bliski wschód [14]
Relikwie i cudowne ikony [32]
Tradycje prawosławia [36]
Relacje międzywyznaniowe [45]
Rozważania teologiczne [48]
Inne [76]
Wyszukiwanie
Statystyka

Online razem: 1
Gości: 1
Użytkowników 0

Katalog artykułów

Główna » Artykuły » Rozważania teologiczne

O CIERPIENIU
Ludzie zastanawiają się - dlaczego na świecie jest tyle cierpienia, tak wielu z nas je doświadcza. A cierpienia - to nasze przeróżne straty materialne, to nasze wszelakie choroby i najcięższe - odejście naszych bliskich. Spróbujmy zastanowić się nad tym niezwykle złożonym zagadnieniem.
 
Jak wiemy, od samego początku dziejów - udziałem człowieka było cierpienie. Człowiek stworzony dla życia w wielkiej szczęśliwości i panowania nad przyrodą - na skutek upadku stał się niewolnikiem tejże przyrody. „W trudzie będziesz zdobywał pożywienie” - mówi Bóg do Adama, „w boleściach rodzić będziesz dzieci” - to wyrok dla Ewy (Rdz.3.16-17). Cierpienie przewija się przez cały Stary Testament. I co ciekawe, nie oszczędza nikogo. Cierpią nawet wybrańcy Boży - prorocy, patriarchowie. Szczytem cierpienia można uznać los biblijnego Hioba. Jak czytamy w Piśmie Świętym, sprawcą cierpienia był zły duch. On też jest sprawcą i naszych cierpień. Ale powinniśmy też wiedzieć, że nic nie dzieje się na tym świecie bez woli Bożej. Święty Apostoł Paweł mówi o tym wprost „ Dano mi szkodnika ciała - anioła zła, żeby mi zło czynił, abym się nie wywyższał” (2Kor.12.7). Jeśli nawet Apostoł Narodów, który nawrócił na chrześcijaństwo niezliczoną ilość pogan, był prześladowany i wiele wycierpiał, to co my możemy powiedzieć o naszym cierpieniu. Najwidoczniej na cierpienie zasługujemy, jest ono dla nas zbawienne. I nie zazdrośćmy ludziom, których cierpienie omija, gdy nawet żyją w grzechu, bez Boga. Dla nich jest to zły znak. Jest to dowód, że obrana droga życia prowadzi ich do zguby.
Niezwykle ciekawa jest wypowiedź jednego z wielkich współczsnych świętych  -Laurencego z Czernigowa (1868-1900). Mówi on, że często pojawia się pytanie dlaczego niektórzy ludzie prawie przez całe swoje życie cierpią, chorują? Za grzechy rodziców i prarodziców - odpowiada święty. Ludzie, przez swoje cierpienia, stają się żywą ofiarą za odkupienie grzechów odeszłych z tego świata ich przodków. Dlatego mówi się, że grzechy naszych przodków obciążają nas do 4 pokolenia, zaś ich dobre uczynki sprzyjają nam  aż do 7 pokolenia.  
Na przykładzie miłości matki do dziecka spróbujmy zastanowić się jak wielką miłością otacza nas Opatrzność Boża posyłając nam cierpienia. Gdy dziecko choruje - matka niesie go do lekarza i bez wahania godzi się na poddanie go nieraz bolesnym zabiegom, a nawet operacji. A więc, w interesie dziecka, świadomie naraża go na ból, czasami na wielkie cierpienia - i tylko po to, aby dziecko żyło, było zdrowe. Wiemy, że za wszystkim tym stoi wielka miłość matki do dziecka.
 
Kościół naucza, że wszyscy jesteśmy dziećmi miłującego nas Boga. Jak wiemy miłość Boża legła u podstaw naszej egzystencji. Wszystkim nam, bez wyjątków, miłość Boża włożyła w nasze jestestwo pierwiastek nieśmiertelny - duszę. Wszyscy też jesteśmy powołani do życia wiecznego, do życia w szczęśliwości, wynikającej z obcowania z Bogiem. O tym wielkim naszym powołaniu Bóg przypomina nam posyłając cierpienia. I jeśli nikt z nas nie wątpi, że matka, narażając swoje dziecko na cierpienia dla ratowanie życia, czyni to z miłości - to czy możemy wątpić , że czym innym jak nie miłością kieruje się Bóg posyłając nam cierpienia. Tej miłości nie da się porównać z miłością ziemską, miłością matki do dziecka. Jest to miłość niewypowiedzialna, miłość, której nie sposób określić ani opisać słowami.
 
A oto dowód tej miłości: „Bóg tak umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, aby każdy wierzący w Niego nie zginął ale miał życie wieczne”- mówi Pismo Święte (Ew.Jana 3.16). I Ten Jednorodzony Syn – stwórca wszechświata - dla ratowania nas i wybawienia od wiecznej śmierci - przecierpiał i zniewagę, i straszliwe męki, i krzyż. Czyż trzeba jeszcze większych dowodów miłości Boga do nas grzesznych.
 
A więc przyjmijmy z pokorą posyłane nam przez miłującego nas Boga przeróżne cierpienia. Czasami wydają się one ciężarem nie do podźwignięcia. Nieraz spadają na nas jak przysłowiowy grom z jasnego nieba. Gdy w życiu naszym zaczyna się jakoś układać, dopisuje nam zdrowie - spada na nas nieszczęście. Wielu z nas zapytuje - dlaczego to mnie spotyka? A czasami nieszczęścia chodzą parami. Odchodzą od nas nasi najbliżsi, tracimy nieraz dorobek całego życia. Ale ktoś kto przez to wszystko przeszedł - jakże zmienił swój stosunek do świata, do wartości ziemskiego życia. A więc uczyniony został wielki krok ku wartościom wiecznym, niezbywalnym, do których powinniśmy dążyć i poszukiwać w życiu. Ludzie po ciężkich doświadczeniach jakby zwalniają swój bieg, odnajdują zapomnianą drogę do świątyni i tu poszukują ukojenia w swoich cierpieniach. I ukojenie to przychodzi. Chrystus mówił: „Przyjdźcie do mnie wszyscy utrudzeni i dźwigający brzemię i Ja uspokoję was”. Być może gdyby nie cierpienia nadal prowadzilibyśmy życie bez Boga, bez świątyni, sakramentów, bez modlitwy. Ale ktoś powie, że i ludzie wierzący też cierpią. I to prawda, cierpienia nie omijają nikogo. Święci ojcowie przyjmują cierpienia z wdzięcznością dla Boga wiedząc, że to dowód wielkiej troski miłującego Boga o ich zbawienie. A więc po przez cierpienia Bóg oczyszcza i umacnia nasze dusze, ratuje swoje dzieci przed śmiercią, czyli utratą życia wiecznego.
 
Ale wróćmy jeszcze do chorego dziecka i zastanówmy się jak można ulżyć cierpieniu matki po stracie jej dziecka, czym ją pocieszyć. Starzy ludzie mówili - nie daj Boże aby rodzice chowali swoje dzieci. To ból nie do opisania. „I Rachel opłakuje dzieci swoje i nie chce się pocieszyć gdyż ich już nie ma”. Tak starotestamentowa Rachel opłakiwała śmierć tysięcy niewinnych dzieci jej narodu, zgładzonych przez Heroda. A czy na świecie jest jeszcze większe cierpienie niż to, które stało się udziałem Matki Bożej? Na Golgocie w Jerozolimie obok ukrzyżowanego Chrystusa stoi Przenajświętsza Maria i św. Ewangelista Jan. Nieco na prawo wisi katolicki obraz Bogarodzicy z mieczem wbitym w Jej serce. To realistyczne potwierdzenie proroctwa św. Symeona, które spełniło się tu, na Golgocie. Ale Golgota była już finałem, Matka Boża z pewnością widziała wszystko to co ją poprzedzało - bezmiar cierpień naszego Zbawiciela zadanych ręką człowieka. I pomimo, że cierpienia te były dobrowolne i znoszone dla naszego zbawienia, Matka Boża była u kresu swych sił. Ten przykład cierpień powinien łagodzić ból i rozpacz naszych ziemskich matek cierpiących po utracie swoich dzieci. A samo cierpienie Chrystusa - straszliwe biczowanie, niewyobrażalne męki na krzyżu - czyż nie są dowodem tej niezwykłej, niepojętej rozumem ludzkim miłości Boga do człowieka.
 
W pouczeniach Świętych Ojców czytamy i takie wypowiedzi, że wszystko co posiadamy - rodzinę, jakieś mienie - tak naprawdę nie są naszą własnością. Wszystko to należy do Boga, włącznie z naszym życiem. Napisane jest: „Jeśli nie Bóg zbuduje dom zbędnie trudzą się budowniczowie i jeśli nie Bóg ochroni miasto zbędnie pilnują go stróże”. Bez woli Bożej i włos nie spada z naszej głowy. I jeśli coś czy kogoś tracimy - to dzieje się to z woli Bożej. Mówi się „Bóg dał i Bóg wziął”. To nie oznacza, że Bóg jest zaborczy i pozbawia nas wszystkiego. Opatrzności Bożej człowiek nie jest w stanie ani pojąć, ani zrozumieć. Aby oszczędzić sobie ogromu wątpliwości należy ufać Bogu bo tylko On wie co dla nas jest dobre i czemu mają służyć nasze cierpienia. Jesteśmy przybyszami na tej ziemi - przyszliśmy z niczym i nic materialnego z tego świata ze sobą nie zabierzemy. Ten mały wycinek czasu naszej egzystencji na ziemi zwykle tracimy bezpowrotnie w pogoni za rzeczami doczesnymi zapominając o Bogu, o faktycznym celu naszego życia, nie zdając sobie sprawy, że w każdej chwili pajęczyna naszego życia może się urwać. Nawet święci bali się śmierci. Bali się nie dlatego, że odchodzili z tego świata, lecz z obawy, że gdzieś w zakamarkach duszy mógł kryć się grzech, być może zapomniany.
 
Wiedzmy też, że każdy nasz grzech to swojego rodzaju brud. Ludzie, którym w stanie śmierci klinicznej pokazane zostały zaświaty, opowiadają o wielkim odorze płynącym od grzeszników, odchodzących z naszego świata. Ilość i ciężar popełnianych przez nas grzechów to odpowiednio wielka ilość tego brudu. I jeśli w życiu ziemskim staramy się nie wnosić do naszych domostw brudu, to jak możemy stanąć przed Bogiem z takim balastem, jak możemy znaleźć się w raju wiecznej szczęśliwości. Jeśli tego brudu nie zmyjemy w Sakramencie Spowiedzi i Świętej Eucharystii - trafimy tam, gdzie jest stosowne miejsce dla naszych brudów, a więc do wiecznej otchłani. O, gdybyśmy częściej o tych sprawach i naszym losie po śmierci myśleli - unikalibyśmy grzechu, jak przysłowiowego ognia. Dziękujmy więc Bogu za Jego troskę o nas, za przywoływanie nas do opamiętania się i powrotu do życia zgodnego z przykazaniami Bożymi.
Kategoria: Rozważania teologiczne | Dodał: pielgrzym (2010-06-28)
Odsłon: 1672