Środa, 2024-04-24, 5:38 AM

Strona Jana pielgrzyma

Menu
Wejście
Kategorie
Pielgrzymki [31]
Bliski wschód [14]
Relikwie i cudowne ikony [32]
Tradycje prawosławia [36]
Relacje międzywyznaniowe [45]
Rozważania teologiczne [48]
Inne [76]
Wyszukiwanie
Statystyka

Online razem: 1
Gości: 1
Użytkowników 0

Katalog artykułów

Główna » Artykuły » Relikwie i cudowne ikony

CAŁUN - ŚWIADECTWO CIERPIEŃ
 
Z Pisma Świętego wiemy, że Bóg jest wszechogarniającą, nie pojętą rozumem ludzkim MIŁOŚCIĄ. To Miłość Boża, jak naucza Kościół, legła u podstaw stworzenia świata i człowieka. I ta sama Miłość od wieków chroni upadły, pełen zła, świat przed zagładą. Wyrazem tej niezwykłej Miłości do upadłego i tonącego w grzechach człowieka było wcielenie Drugiej Osoby Trójcy Świętej. A czym odpłaca się człowiek za tę niewypowiedzialną Miłość Boga, za dobrodziejstwa, którymi nas otacza. Życie pokazuje, że obca nam jest wdzięczność Bogu za Jego dary. Uważamy, że wszystko co posiadamy to wyłącznie nasza własna zasługa. Święci mówią, że jednym z ciężkich grzechów ludzkości jest grzech niewdzięczności. Chyba apogeum niewdzięczności człowieka wobec Boga była Golgota - cierpienia naniesione ręką ludzką wcielonemu Bogu - naszemu Zbawicielowi.
 
Mówi się, że czas zaciera rany, i my dziś przechodzimy obok tych straszliwych wydarzeń niemal obojętni, wszakże minęło dwa tysiące lat. Ale warto wiedzieć, że u Boga czas nie istnieje i dlatego Kościół prawosławny wszystkie te wydarzenia, ze Zmartwychwstaniem Chrystusa włącznie, przyjmuje nie jako wspomnienia z dalekiej przeszłości, ale jako fakty istniejące tu i teraz. Spróbujmy więc zajrzeć do „dokumentu” tych wydarzeń, jakim jest Całun Turyński. To nie przypadek, że ten niezwykły „dokument” zachował się do naszych czasów - to dowód i świadectwo naszego okrucieństwa nie tylko wobec ludzi ale nawet wobec wcielonego Boga. I chyba trzeba mieć serce z kamienia, aby nie wzruszyć się do łez odczytując ten „dokument”.
 
„Odbicie ciała, gołym okiem ledwo widoczne na płótnie, staje się wyraźne, co ze zdumieniem odkryto jeszcze pod koniec XIX wieku, dopiero na negatywie fotografii. Ono samo jest negatywem. Pozytywem są ślady krwi i innych płynów. Że to krew, dość rzadkiej grupy AB, ustalono poza wszelką wątpliwością. Nie ma też wątpliwości, że umiejscowienie ran i strużek krwi jest zgodne z wiedzą anatomiczną, kierunek wycieku zaś z prawem ciążenia.
 
BICZ I KORONA. Ciało odbite na całunie pokryte jest okrągłymi śladami, wielkości orzecha laskowego. Zostawiła je krew i surowica. Po elektronicznym wzmocnieniu obrazu okazało się, że wyciekały z podwójnych ran po stłuczeniu ukośnym. Powodowały je dwie 1,2 cm kulki połączone pręcikiem. Bez trudu rozpoznano rzymski bicz rzemienny. Na jego koniec zwykle nadziewano kawałki kości, czasem jednak ołowiane kulki, które nie tylko rozcinały skórę, ale i wyrywały kawałki ciała do kości. Narzędzie stawało się wtedy ( flagrum taxillatum), biczem śmierci. Powodował ja upływ krwi, ale i wstrząs organizmu – biczowany wymiotował, omdlewał. Takich ran naliczono ponad sto. Widać je po obu stronach tułowia, od szyi, przez plecy, po łydki, z ominięciem okolic serca - aby skazany za szybko nie umarł. Układają się regularnie w wachlarz – to dowód, że ciosy zadawały dwie osoby. Biczowanie było karą przewidzianą przez prawo. Bolesną, niekiedy śmiertelną, zawsze służącą upokorzeniu. Na całunie pozostał ślad po upokorzeniu i wyszydzaniu nigdzie nie praktykowanym.
 
Z przodu głowy zauważono trzynaście wyraźnych skrzepów krwi z trzynastu różnych przebić skóry, z tyłu około dwudziestu. Zostawiła je – to wiemy z innych źródeł – korona cierniowa, wbijana trzciną przez żołnierzy. Zwykle wyobrażano ją sobie jako wieniec, charakter obrażeń wskazuje jednak, że był to obejmujący całą głowę czepiec, podobny do mitry. Skóra głowy jest silnie unerwiona, specjaliści twierdzą, że ból wywołany uderzeniami w koronę przyrównać można do elektrycznego szoku. Na środku czoła ofiary wyraźnie widać gęstą strużkę krwi, zastygłą w kształcie przypominającym odwróconą cyfrę trzy. Można by ją wziąć za kosmyk włosów, patolodzy pewni są jednak, ze uformował ją skurcz mięśnia czołowego, spazmatyczna reakcja na ból nieustannie wzbudzany przez kolce.
 
DROGA JEST TORTURĄ. Rany po biczowaniu na łopatkach są spłaszczone i szersze, tak jakby je coś uciskało, jakiś ciężar. Na prawym barku widać duży ślad po startej skórze. Wiemy co mogło go zostawić. Belka, która stała się poprzecznym ramieniem krzyża. Wbrew bowiem potocznym wyobrażeniom o krzyżowaniu, utrwalonym zwłaszcza w ikonografii Zachodu, skazany nie mógł nieść całego krzyża. Nawet jedna belka przywiązana do ramion była ciężarem ponad siły. Nie dotykała bezpośrednio ciała. Leżała na nim szata, prawdopodobnie lniana tunika.
 
Oględziny i badanie całunu wykazało nie tylko stłuczenie kolan, zwłaszcza lewego, wykrzywienie chrząstek nosowych, krwiaki na czole, łuku brwiowym i kości jarzmowej, ale i mikroskopijne cząsteczki kurzu przydrożnego w tych miejscach. Skazany omdlewał, więcej niż raz, a kiedy padał, nic nie chroniło twarzy. Na miejsce kaźni szedł przez mękę. Dosłownie.
 
NA KRZYŻU. Skazańca do krzyża przybijano gwoździami. Wiemy, jak one wyglądały, gdyż św. Helena, matka cesarza Konstantyna, odnalazła nie tylko krzyż, ale i gwóźdź. Jest wciąż przechowywany w rzymskiej bazylice Świętego Krzyża. Jest to długi na kilkanaście centymetrów czworokątny ćwiek, ostro zakończony. Układ rany na całunie mówi, że ofierze, tak jak to się dziś pokazuje, założono jedną stopę na drugą, przebijając obie. Uszkadzano wtedy nerwy długie, co powodowało nieustający, piekący ból, dreszcze i zimne poty.
 
Mylono się jednak przez wieki, sądząc, że ręce mocowano do krzyża, przebijając dłonie. Odbicie na całunie wykazuje rany na nadgarstkach. Potwierdzono to z czasem doświadczalnie. Słabe mięśnie dłoni rozdzierały się pod wpływem ciężaru całego ciała. Utrzymać go mógł gwóźdź wbity między kostki nadgarstka w tak zwaną szczelinę Despota. Uszkadzając w ten sposób nerw pośrodkowy, wywoływał fale ognistego bólu w ramionach. Wiadomo z innych źródeł, że skazańcom najpierw do poprzecznej belki przybijano ręce, potem mocowano ją na pionowym palu, boleśnie rozciągając stawy i ścięgna, i na końcu przybijano stopy.
 
Analiza tylnego odbicia ciała na całunie wykazała, że lewa noga jest nieco zgięta, a końce stóp skierowane ku sobie. Prawa stopa odbiła się w całości, lewa tylko w okolicach pięty, co dowodzi, że lewa noga była przybita nad prawą, bez podnóżka. Ten zaczęto podkładać później, nie po to, by umierającemu pomóc, lecz by przedłużyć agonię. Do ukrzyżowanego śmierć nie miała przyjść szybko. Wszystko pomyślane było tak, by potęgować cierpienie, rozciągając je w czasie. Uwiązanie do krzyża sznurami nie było, wbrew potocznym wyobrażeniom, karą lżejszą. Łatwiej się wtedy oddychało, ale przez to dłużej zachowywało świadomość nieuchronnego kresu.
 
UMIERANIE. Najwięcej męki sprawiało oddychanie. Ciało, ciążąc w dół, utrzymywało mięśnie międzyżebrowe w pozycji wdechu, utrudniając wydech. Wydech wymagał podniesienia ciała. W tym celu skazaniec musiał prostować zgięte kolana, a zarazem zginać wyprostowane ramiona, aby podciągnąć ciało w górę. Ten ruch obciążał przebite stopy, a dłonie obracał w nadgarstku wokół gwoździ, powodując ból wzdłuż nerwu pośrodkowego. Ukrzyżowany musiał powtarzać ten ruch często, aby oddychać, gdyż pojemność płuc w tej pozycji zmniejszała się z pięciu do półtora litra. Tlenu wciąż brakowało, mięśnie nóg tężały z wysiłku, ramiona drętwiały. Oddech stawał się coraz płytszy, organizm się zakwaszał, pojawiała się arytmia serca. Nerki, na skutek utraty krwi, już nie pracowały, organizm rozpaczliwie domagał się wody.
 
Ostateczny cios pochodził jednak od serca. Pękało, jak najbardziej dosłownie. Ukrzyżowany był w stanie tę chwilę rozpoznać. Nieregularne bicie, towarzyszący rozerwaniu osierdzia porażający ból w okolicy mostka, rozpaczliwy krzyk. Wiemy z Ewangelii, że Chrystus umierał kilka godzin, nie dni, jak to się zdarzało. Nadchodził szabas, prawowierni Żydzi nie mogli się w jego czasie zajmować się martwym ciałem. Należało go natychmiast pochować. Przed zdjęciem z krzyża rzymski żołnierz upewnił się, że skazaniec jest martwy – wbił mu włócznię w bok, trafiając w serce. Wiemy to z Ewangelii. Na całunie jest odbicie takiej rany, pomiędzy piątym a szóstym żebrem, cztery i pół centymetra, równe i wyraźne brzegi, co zdaniem patologów świadczy, że zadano ją martwemu. To nie cała historia, którą naukowcom opowiada całun. Badania trwają nadal”.
 
I cóż możemy powiedzieć po takiej lekturze. Stajemy jak osłupieni, serce bije jak szalone. A co można powiedzieć o odczuciach i przeżyciach tych, na oczach których to wszystko się działo – mianowicie Matki Bożej i osób Jej towarzyszących. Spełniło się straszliwe proroctwo świętego Symeona, że serce Jej będzie przebite mieczem. I choć Ewangeliści głównie koncentrują się na cierpieniach Chrystusa, możemy sobie uzmysłowić co przeżywała Przenajświętsza Maria widząc straszliwe cierpienia swojego Syna.
 
Nie wiemy co jeszcze kryje w sobie ten niezwykły „dokument”, ale z tego co nam już opowiedział wynika, jak niewiarygodne, niewyobrażalne cierpienia zadane zostały Synowi Bożemu, który z miłości do nas i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. Chrystus był świadom czekającej Go męki, stąd w ogrodach Getsemani w czasie modlitwy oblewał się krwawym potem i prosił Boga Ojca o zabranie od Niego tego kielicha goryczy. Skala cierpień Chrystusa odzwierciedla głębię upadku i grzechu ludzkości, który tym cierpieniem i Zmartwychwstaniem został zmazany. O, jakże wielka, niepojęta Miłość Stwórcy do Swojego stworzenia. Sława strastiem Twoim Hospodi, sława Woskresieniju Twojemu. _______________________________________________________________
W  opracow. wykorzystano art.Anny Radziukiewicz z Przeglądu Prawosławnego   3/09.
 
 
 „Post scriptum”.
 
W historii chrześcijaństwa nigdy w człowieku nie było tak mało Boga, jak w dzisiejszych czasach. Nigdy człowiek nie był tak odizolowany od Boga. Dzisiaj szatan z niezwykłą furią dąży aby napełniać człowieka złem i uczynić go łatwą zdobyczą piekieł. Obecny nasz upadek nieporównywalnie jest większy od upadku naszych prarodziców. Przez grzech odpadli oni od Boga, a naród wybrany ukrzyżował Go i zabił. Współczesny człowiek zatraca już ostatnie cechy podobieństwa Bożego. Nawet odwieczny wróg Boga i ludzi - szatan - nie podniósł ręki na swojego Stwórcę, gdy Ten zstąpił do piekieł. Nie wypędzono Go z piekieł, a my wypędzamy Go z Ziemi jak ewangeliczni właściciele świń. Gonimy Go z naszych ciał, z naszych dusz, z naszych domów i miast. Nawet Sąd Ostateczny nie będzie bardziej straszny niż Wielki Piątek, bowiem w tym dniu to człowiek osądza Boga, skazując Go na straszliwe męki i śmierć. I czynią to Jego umiłowane dzieci. Jest to najstraszniejszy grzech wszechczasów w historii Nieba i Ziemi, to apogeum naszej grzeszności. Dziś wyśmiewany jest Ten, Który nigdy się nie śmiał, ale często widziano Go płaczącym, poniżono Tego, Który przyszedł nas wysławić, zamęczono Tego, Który przyszedł wybawić nas od mąk wiecznych, skazano na śmierć Tego, Który przyniósł nam życie wieczne. O, istoto ludzka – czy istnieje granica twojej bezmyślności, twojego upadku ? Wielki Piątek to nasz wstyd i hańba. Po przez Judasza wszyscy staliśmy się zdrajcami Chrystusa. Dziś Chrystus złożony jest do grobu. Niech zatem zamilknie wszystko, co jeszcze się zowie człowiekiem.
Kategoria: Relikwie i cudowne ikony | Dodał: pielgrzym (2010-03-04)
Odsłon: 1538