Dziś co raz częściej słyszy się nie o unii lecz o pojednaniu z Kościołem katolickim. Unie kojarzą się dla prawosławnych z prześladowaniami za wiarę, odbieraniem przemocą świątyń, nawracaniem wiernych na katolicyzm. Dla Watykanu nie ważne jak go zwał, cel jest jeden – uznanie przez prawosławnych zwierzchnictwa papieża. I wygląda na to, że zmierzamy w tym kierunku. Co gorsze dzieje się to nie z przymusu ale z własnej woli. Patriarcha Bartolomeo oświadczył niedawno, że prawosławie i katolicyzm nigdy nie były tak blisko pojednania jak obecnie.
A teraz wyjaśnijmy o kim mowa, powołanego w tytule, „Apostoła pojednania”. Ten wysoki tytuł został nadany przez Jana Pawła II Jozafatowi Kuncewiczowi. I gdyby nie fakt nadania tak zaszczytnego tytułu osobie uznawanej przez prawosławnych za ciemiężyciela i prześladowcę za wiarę, można byłoby pozostawić w spokoju tego wybitnego, zasłużonego dla katolicyzmu hierarchy. Ale nadanie tego tytułu dokonuje się w naszych czasach, przez współczesnego nam papieża, który niebawem będzie ogłoszony świętym. Fakt ten świadczy o czymś bardzo niebezpiecznym dla prawosławia, mianowicie potwierdza o jakim pojednaniu Watykanowi chodzi. Okazuje się, że im bardziej gorliwy pogromca prawosławia tym, w rozumieniu Watykanu, większy święty katolicki, podniesiony nawet do godności apostolskiej. Z Pisma Świętego wiemy, że przy niesieniu Dobrej Nowiny narodom, żaden z prawdziwych apostołów nie splamił się jakimkolwiek grzechem. Niestety katoliccy „apostołowie” przy nawracaniu na katolicyzm, nawet chrześcijan, dopuszczali się aktów przemocy i metod barbarzyńskich. Poznajmy więc żywot jednego z nich, czyli Jozafata Kuncewicza.
Urodził się w 1580 r. w rodzinie prawosławnej. Uczył się w Wilnie, wpadł pod wpływy jezuitów. Przyjął unię. Stał się jej fanatykiem i wrogiem prawosławia. Z błogosławieństwa papieża stał się przełożonym kilku zajętych przez unitów prawosławnych monasterów. Przemoc stała się jego narzędziem. Zabierał cerkwie, wyganiał duchownych. Osadzał ich w więzieniach. Zezwalał na grabieże domów prawosławnych, poniżanie, zsyłki, wyrzucanie z cechów, handlu, a nawet topienie i zabijanie. Za jego zgodą dokonywano ekshumacji niedawno pogrzebanych prawosławnych by ich zwłoki wyrzucić na pożarcie psom. Prawosławnych nazywał schizmatykami, wieprzami, bestiami. Sądy ziemskie zapełniały się skargami i pozwami. Terror religijny, przy wsparciu władz państwowych, trwał w najlepsze. Działalność „misyjna” Kuncewicza prowadzona była na Białorusi, między innymi w Witebsku. Za unię był gotów oddać życie. I stało się. W 1623 r. z rozkazu Kuncewicza porwano prawosławnego duchownego. Wtedy zadzwoniły w Witebsku dzwony we wszystkich świątyniach. Ze wszystkich stron miasta ruszył tłum do rezydencji Kuncewicza. Pobito sługi i zamordowano oprawcę prawosławnych. Zwłoki jego zbezczeszczono włócząc po mieście, po czym wrzucono do Dźwiny. Ciało wyłowili rybacy. Pogrzebano je w Połocku, już w unickiej Hagia Sofii. Odpowiedź władz była straszna. Stracono 19 osób, w tym burmistrza miasta. Na 100 innych poszukiwanych wydano wyroki śmierci. Papież Urban VIII uznał to za „środek leczniczy” dla heretyków. Wydał też specjalną bullę dla katolików w Polsce i na Litwie, w której daruje katolikom grzechy na sto lat do przodu za ich oddanie papieżowi ! Zabójstwo Kuncewicza okazało się punktem zwrotnym w dziejach wprowadzania unii. Przechyliło szalę zwycięstwa na jej stronę. Prześladowania prawosławnych nie ustawały. Ciało Kuncewicza ostatecznie przewieziono do Watykanu. W 1867 r. Pius IX zaliczył Kuncewicza do grona katolickich świętych, ustalając go patronem Rusi i Litwy by prawosławni tych krajów mogli modlić się do swojego oprawcy. Watykan nawet rozważał możliwość przewiezienia zwłok Kuncewicza na Białoruś! Za zasługi w „ewangelizacji” prawosławnych narodów Jan Paweł II mianował go „Apostołem pojednania”.
„Apostołów” takich w Kościele katolickim było wielu. Do nich należy m.in. Andrzej Bobola, również pogromca prawosławia na Białorusi. Był rówieśnikiem Kuncewicza i „działał” w Pińsku. Metody „ewangelizacji” prawosławnej ludności Białorusi nie odbiegały od praktyk stosowanych przez Kuncewicza. Dopadli go kozacy. W 1938 r. papież Pius XI również zaliczył do grona świętych, ogłaszając go patronem Polski.
Kolejnym „apostołem” był chorwacki biskup Stepinac, współodpowiedzialny za ludobójstwo prawosławnych Serbów w 1941 r. Za swoją „działalność” skazany był prawomocnym wyrokiem sądowym na 16 lat więzienia. Papież Jan Paweł II także zaliczył go do grona świętych. Okazuje się, że papieże jako "nieomylni wikariusze Chrystusa", posiadają boskie prawo zarówno odpuszczania grzechów nawet na sto lat, jak i zaliczania do grona świętych nie tylko ludzi o wątpliwej reputacji, ale i zaciętych prześladowców chrześcijaństwa.
Dla nas, prawosławnych, to nie tylko upokorzenie ze strony Watykanu, ale przede wszystkim podeptanie pamięci ofiar tych „apostołów”. A ofiar takich było wiele. W samej Chorwacji, podwładni Stepinacowi duchowni i mnisi, z zimną krwią zamordowali setki tysięcy prawosławnych Serbów.
Wspominanie o tych sprawach ktoś może uznać za próbę siania nienawiści wobec katolików. To nie prawda. Do napisania tego artykułu skłoniło mnie opublikowane w życiorysie Jozafata Kuncewicza stwierdzenie, że papież podniósł go do godności „apostoła pojednania”. Czyżby o takim pojednaniu, jakiego dokonywali ci „apostołowie”, chodziło Watykanowi?
Potwierdzeniem wiarygodności zamiarów Watykanu wobec prawosławia jest także bardzo wymowny fakt, a mianowicie: zanim Benedykt XVI został powołany na „stolicę apostolską” był przewodniczącym Kongregacji Wiary. Kongregacja ta jest najwyższym organem w Kościele katolickim orzekającym w sprawach wiary. To z ust Racingera padły słowa, że jedynym Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki. Prawosławie natomiast i protestantyzm są zaledwie doktrynami. A więc w rozumieniu Watykanu o żadnym Kościele prawosławnym nie może być i mowy. Jesteśmy jedynie „teorią, zespołem twierdzeń, założeń i dogmatów religijnych” - bo taka jest definicja doktryny. Adresujemy to do sumień naszych ekumenistów.
|